Pierwsze dni minęły spokojnie.
Zaznajomiłam się ze sporą ilością studentów, odwiedziłam centrum, zaczęły mi
się zajęcia, które okazały się być bardzo fajne – zupełnie inne podejście do
polskiego. Ale wydaje mi się, że to też dlatego, że czułam wielkie podekscytowanie
tym, że mogę studiować na zagranicznej uczelni i w kraju, w którym nie byłam
nigdy wcześniej. Poznałam też innych Polaków, którzy studiowali w tym samym
czasie co ja. Z częścią z nich utrzymuję kontakt do dzisiaj. Z resztą jakoś
drogi nam się rozeszły.
Był jakoś koniec września a
początek października. Dwie z moich polskich koleżanek – Natalia i Dorota,
zaproponowały byśmy we trójkę wzięły udział w wycieczce pieszej, która była
organizowana przez parę studentów, którzy mieszkali i studiowali w Umeå. Byli
też zapalonymi piechurami. Celem wycieczki było dotarcie przez weekend to
miejscowości Tavelsjö, oddalona o około 30 km na północ od Umeå. Dla mnie to
była totalna nowość bo jeszcze nigdy nie spałam pod namiotem, ani w śpiworze i
to jeszcze gdzieś na północy Szwecji.
Nawet nie wiedziałam od czego
zacząć przygotowania. No jasne… jak hiking to dobre buty – brak. No cóż, ładna
jest pogoda więc pewnie adidasy wystarczą i przynajmniej będzie wygodnie. Duży
błąd – jak się później okazało. Prowiant i woda (check), plecak (pożyczony –
check), namiot (zorganizowałyśmy sobie 3-osobowy namiot, check), jakieś ciepłe
ubrania (check), kurtka (check), aparat z naładowaną baterią (check), śpiwór
(check). No to chyba wszystko, co jest niezbędne na weekendowy wypad poza
miasto.
W piątek rano spotkałam się w
pokoju Natalii i pomogłam jej dopakować i przepakować rzeczy. Później dołączyła
do nas Dorota. Okazało się, że nasze plecaki były różnej wagi więc by być
solidarnym uzgodniłyśmy, że co godzina będziemy robić rotację plecaków podczas
drogi. Dzień wcześniej dostałyśmy informację od organizatorów, że wyruszymy
nieco później bo ci mieli jeszcze jakieś sprawy do załatwienia na Uniwerku. Około
godziny 15:00 zebraliśmy się w centrum Ålidhem (naszej dzielnicy). W sumie było
nas około 15 osób. Na miejsce X – czyli tam, gdzie zaczynaliśmy naszą
wycieczkę, dojechaliśmy autobusem. No to ruszamy.
Jak na razie wszystko szło
gładko. Okolica piękna. Weszliśmy w las i podążaliśmy szlakiem wytyczonym przez
tabliczki informacyjne znajdujące się na drzewach. Dlatego, że wyruszyliśmy
później niż na początku zakładano, przystanek na nocowanie też musieliśmy
zrobić wcześniej bo na tej szerokości geograficznej i o tej porze roku szybciej
się ściemniało. Dla osoby, która wcześniej nie uczestniczyła w hikingu powinno
się zorganizować najpierw spotkanie dotyczące sprawnego rozstawiania namiotu.
No ale na szczęście nie byłam sama i miałam do pomocy koleżanki.
Na pierwszy przystanek
zatrzymaliśmy się 5 km w głąb lasu od miejsca, z którego wyruszyliśmy. Była to
piękna okolica, znajdująca się na wzniesieniu, z którego idealnie było widać
całe Umeå. W obrębie naszego przystanku znajdowały się również drewniane
chatki, które w okresie letnim są otwierane by ewentualni wędrowcy mieli się
gdzie schronić. Nieopodal znajdowała się również drewniana, czerwona sławojka.
Oczywiście zajrzawszy do niej zauważyłam w środku rolkę papieru toaletowego,
słoik, w środku którego znajdowała się świeczka oraz plastikowa deska toaletowa
– wiadomo gdzie. No muszę powiedzieć, że byłam nieco zdziwiona zauważywszy
również plakietkę, która mówiła o dostosowaniu „toalety” również dla osób
niepełnosprawnych. Hę? Szwecja…
Po oględzinach okolicy z
dziewczynami wybrałyśmy sobie miejsce na otworzenie namiotu. Był to skrawek
równej ziemi, nieco oddalony od pozostałych wycieczkowiczów. Dość sprawnie go
rozłożyłyśmy, wstawiłyśmy nasze rzeczy i rozłożyłyśmy śpiwory. Ku mojemu
zdziwieniu patrzę jak Natalia wyciąga ultra cienki materac i zaczyna go
pompować – miała dziewczyna nosa. Przynajmniej będzie jej bardziej miękko. Po
tych czynnościach dołączyłyśmy do pozostałych obozowiczów, którzy zaczęli
rozpalać ognisko – oczywiście w miejscu do tego wyznaczonym. Szybko zaczęło się
ściemniać. Patrzyłyśmy a to na ciepłe ognisko, a to na oddalone światła miasta.
Było bardzo przyjemnie, aczkolwiek zaczęło się znacznie ochładzać. Jednak nie
przypuszczałam, że temperatura spadnie poniżej zera! Zmęczenie już o tej porze
dawało się we znaki. Pewnie już wówczas zeszło ze mnie napięcie i adrenalina i
myślałam tylko o tym by się już położyć.
Kiedy ognisko się wypaliło,
ugasiliśmy żar i każdy z nas zaczął zmierzać do swoich namiotów. U nas Natalia
ze swoim materacem usadowiła się na środku – ja byłam z jej lewej strony a
Dorota z prawej. Wgramoliłam się do swojego śpiwora, nakryłam się ubraniami by
mi było cieplej i czekałam na sen, który nie przychodził. Pierwszy raz spałam w
namiocie w śpiworze i nawet nie wiedziałam czego się spodziewać. Myślałam
trochę o wydarzeniach z kończącego się dnia. Doszłam do wniosku, że było mi
dość niekomfortowo. Leżąc w jednej pozycji w śpiworze typu „Mumia” zaczynało mi
być po prostu zimno. Co chwila się budziłam z lekkiej drzemki. Po jakimś czasie
poczułam, że coś na mnie kapie. Otworzyłam oczy i okazało się, że to szron zalegał
na ściankach namiotu. Fakt ten nie tylko powodował kapanie zimnych kropel ale
również to, że ścianki namiotu zaczęły się zapadać i bezpośrednio stykać ze
mną. Już wiedziałam, że to nie będzie dobra noc. Przesunęłam się trochę ku
Natalii, która leżała w centrum i smacznie spała. Ułożyłam się tak by jak
najmniej na mnie kapało i bym nie stykała się z namiotem. Pomogło to tylko na
chwilę. Najciszej jak mogłam, wyciągnęłam więcej ubrań z plecaka by opatulić
sobie nogi bo było coraz zimniej. Później spostrzegłam, że mój śpiwór nie był
przystosowany do minusowych temperatur. No pięknie. Znowu zamknęłam oczy
starając się chociaż na chwilę zdrzemnąć.
Zaczęłam po chwili słyszeć dźwięki.
W zasadzie to nie był dźwięk, ale jakiś odgłos. Był jakby za mgłą. Wydawało mi
się, że dochodzi z zewnątrz. Byłam przerażona. Rozbudziłam się na dobre i znowu
zaczęłam nasłuchiwać. Po chwili odgłos się powtórzył. Okazało się, że to
Natalia zaczęła wydawać jakieś dziwne pomruki. Nie wiedziałam, czy miałam się
śmiać czy płakać. Byłam już lekko sfrustrowana tym, że nie mogłam zasnąć a
teraz tym bardziej nie zasnę z jęczącą Natalią u boku. Byłam też trochę
zdenerwowana. Natalię przecież znałam od miesiąca i w sumie nie wiedziałam
czego się spodziewać.
Dałam w końcu za wygraną. Wyciszyłam
w umyśle pojękiwania Natalii, zamknęłam oczy i skupiłam się na tym by w końcu
zasnąć. Nie wiem ile moja drzemka trwała, ale kiedy zaczęło się rozjaśniać
byłam bardziej zmęczona niż przed położeniem się. Obozowisko zaczęło się budzić
do życia. Wstaliśmy razem ze słońcem, które wdzierało się przez namiot. To było
jeszcze gorsze bo szron na dobre zaczął topnieć. Pomyślałam: „Nie ma co, ja już
tak dłużej nie mogę!” Wygramoliłam się z namiotu i rozprostowałam nogi.
Wykonałam lekkie ćwiczenia by przywrócić krążenie krwi w ciele i rozgrzać
zziębnięty organizm.
Po niedługim czasie również
Natalia i Dorota wyszły z namiotu w całkiem dobrej kondycji. Prosiłam z
uśmiechem na twarzy by nie pytały o moją noc, bo w sumie nie było o czym mówić
(długo po wycieczce i nawet do tej pory wspominamy wydarzenia z hikingu do
Tavelsjö – nad wyraz mile). Sama wahałam się czy zapytać Natalię co ją wprawiło
w taki „nastrój” podczas nocy. Później powiedziała mi, że wieczorem
poprzedniego dnia była też zmęczona i w ciągu nocy było jej po prostu wygodnie
i ciepło. A to wszystko dzięki materacowi, który był miękki i stanowił dobrą izolację pomiędzy podłożem a
organizmem. Z pewnością lepszą aniżeli moja karimata. Ta jej błogość snu
wywołała, zadowalające pojękiwania. Dodatkowo nic na nią nie kapało, bo spała w
centrum. Już teraz nie pamiętam jak spało się Dorocie, ale na pewno nie tak
dobrze jak Natalii.
Wygrzebałyśmy się z namiotu i
zauważyłyśmy, że jeszcze nie wszyscy się obudzili. Skorzystałyśmy z chwili
czasu i pochodziłyśmy naokoło naszego obozowiska. Było tak spokojnie i cicho,
małe chatki czerwone w środku lasu, promienie słońca przedzierające się przez
drzewa. Po prostu było uroczo. Moja złość po nieprzespanej nocy nieco minęła.
Poczekałyśmy aż wszyscy się obudzą i zaczęliśmy się przygotowywać do
organizowania śniadania. Bezpośrednio po nim spakowaliśmy nasze rzeczy,
zrobiliśmy ostatni rzut oka na piękne widoki i poszliśmy dalej.
Pierwszy dzień właśnie mijał. Na
razie było w miarę w porządku mimo paru niedogodności. Cieszyłam się do pewnego
momentu. Kolejne godziny, dni pokazały, że w cale ta wycieczka nie musiała mi
przypaść do gustu. A wręcz przeciwnie…