sobota, 19 kwietnia 2014

Polska Wielkanoc po szwedzku

Z okazji rozpoczynających się Świąt Wielkanocnych postanowiłam, że w tym momencie napiszę jak wyglądała moja Wielkanoc będąc w Umeå.

Tak jak reszta Polaków uczących się w Umeå, również i ja postanowiłam zostać w Szwecji w tym okresie. Wszyscy, jak nie znaczna większość, powroty do Polski zarezerwowali sobie na wcześniejsze Boże Narodzenie. Część naszych towarzyszy boju, niestety nie doczekała się szwedzkiej wiosny, bo po pierwszym semestrze wracali już do kraju.
Fakt ten zasmucił, ale też nie przeszkodził w zorganizowaniu polskiej Wielkanocy na Stipendiegränd.
Po uzgodnieniu ze wszystkimi zainteresowanymi oraz moimi współlokatorami, postanowiliśmy, że nasza Wielkanoc zostanie zorganizowana w pokoju wspólnym (połączonym z kuchnią) na moim piętrze. Po porannym ogarnięciu się, udaliśmy się do pobliskiego kościoła, w którym proboszczem był… Polak. Msza oczywiście odbywała się po szwedzku, co było dość ciekawym doświadczeniem. Po mszy każdy na chwil kilka wrócił do swojego domu zabrać jedzenie – miejscowe tudzież przywiezione/przysłane z Polski właśnie z okazji Świąt. Ja sama, na potrzeby dekoracyjne, dzień wcześniej zakupiłam w pobliskiej ICE pęczek påskliljor (a już wiemy, że to są narcyzy trąbkowe), będąc złudnie przekonaną, że sklepy w Szwecji podczas Świąt będą pozamykane – ot taki Zonk.
Wielkanoc w Umeå
Również przygotowałam śledzie w cebuli, kiełbasę, kabanosy, ktoś inny przyniósł jajka, szczypiorek, majonez. Mieliśmy pisanki, inna koleżanka przyniosła własnoręcznie wypiekany chleb na zakwasie, na stole również była baba wielkanocna, mazurek – no praktycznie wszystko co potrzebne było do przygotowania prawdziwego polskiego śniadania Wielkanocnego.
Muszę powiedzieć, że było nas całkiem sporo. Zebrało się nas tak z 9 czy 10 osób. Oprócz polskiej reprezentacji, zaprosiliśmy również innych naszych znajomych, którzy w sumie nie mieli co ze sobą zrobić a nie chcieliśmy by sami siedzieli w domach, więc ochoczo przyjęli nasze zaproszenie. Tak więc była też moja koleżanka z korytarza – Marlies, jeden chłopak z Niemiec i ze Stanów Zjednoczonych, a reszty już sobie nie mogę przypomnieć.
Śniadanie spędziliśmy w świetnej, wesołej atmosferze. Opowiadaliśmy zagranicznym gościom o tradycjach w Polsce i słuchaliśmy ich opowiadań, jak to wygląda w innych częściach świata. Jedzenie smakowało wybornie, aż szkoda było zostawiać cokolwiek na talerzach. Przyjemności trzeba sobie dozować, a przed nami był cały piękny, słoneczny dzień.
Po śniadaniu, resztę jedzenia schowaliśmy do lodówek, posprzątaliśmy ze stołu, zostawiając ciasta i mazurki (jak ktoś chciał mógł się częstować), herbatę, kawę lub soki – jak kto woli. W międzyczasie niektórzy wybrali się na spacer. Pamiętam pogoda była piękna, słoneczna, jednakże gdzieś głębiej w lasach można było jeszcze spotkać małe zaspy śniegu.
Resztę dnia poświęcaliśmy na rozmowie, zabawie oraz urządzaniu zawodów w wyścigach samochodowych na Play Station.
Wieczorem natomiast przygotowaliśmy kolację z reszty jedzenia jaka została po śniadaniu, wyciągnęliśmy śledzie, ktoś przyniósł coś mocniejszego do picia, zapaliliśmy świeczki i tak w miłej, błogiej atmosferze (można to z pewnością nazwać mysigt!) oglądaliśmy którąś część przygód Harryego Pottera na SVT1.

To było jedno z najbardziej interesujących i przyjemnych Świąt Wielkanocnych, w jakich uczestniczyłam. To, że zebraliśmy się razem i razem świętowaliśmy trochę odciągnęło nas i naszych znajomych od myśli o domu. To było bardzo miłe doświadczenie.  

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Eh ci Niemcy..., czyli Tavelsjö część 2 :-)

Po zjedzeniu śniadania i po spakowaniu naszych rzeczy ruszyliśmy dalej. To był drugi dzień naszej drogi. Pamiętam dokładnie, że była to sobota, bo akurat tego dnia musieliśmy przejść najwięcej kilometrów by wrócić do domu w niedzielę – tak jak wszyscy planowali.
Wówczas przeszliśmy chyba niecałe 20 km. Poruszaliśmy się po wytyczonym szlaku mijając piękne lasy, potoczki oraz odległe samo stojące letniskowe domki. W powietrzu wyraźnie czuć już było jesień. Gdzieniegdzie liście zaczęły zmieniać barwy na bardziej żółte, a ciepłe jesienne słońce ogrzewało nasze twarze – twarze niezmordowanych piechurów. Jeśli chodzi o tą sferę, to uważałam, że było cudownie. Tak, że czasami zapominałam, że było mi niewygodnie i ciężko z dużym tobołkiem na plecach oraz nieodpowiednim obuwiem na nogach. Za każdym razem jednak powtarzałam sobie: „Przygoda! Trzeba z tego korzystać”

Jednakże kiedy wchodziliśmy głębiej w las, trzeba było niezmiernie uważać na korzenie wystające z ziemi oraz na zwodnicze podmokłe tereny. Fakt ten niekiedy doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
Nagle, na polecenie naszego „przewodnika” musieliśmy się zatrzymać. Doszłam do całej grupy by dowiedzieć się dlaczego się zatrzymaliśmy i dlaczego nie idziemy dalej. Każdy krok przybliżał nas do celu, a my właśnie na środku pustkowia, ni z tego ni z owego, się zatrzymaliśmy. Był to też dobry moment na rotację naszych plecaków. Z Natalią i Dorotą mieliśmy niepisaną umowę, że co godzina będziemy się zmieniać plecakami. Każdy z trzech miał inną wagę, więc uznałyśmy, że to będzie najsprawiedliwsze, a i grupa była nam wdzięczna, bo tym sposobem mniej więcej orientowali się, która jest godzina bez patrzenia na zegarki.
Po dotarciu do całej grupy okazało się, że jeden Niemiec z grupy właśnie skręcił sobie kostkę na wystającym korzeniu i nie był w stanie iść dalej. No ładnie. Po krótkim namyśle, co dalej z nim robić, doszliśmy do wniosku, że trzeba dojść z nim do ulicy i złapać stopa by z powrotem wrócił do miasta. Na szczęście nasi przewodnicy byli na tyle ogarnięci (do pewnego momentu), że wiedzieli gdzie się znajdujemy i w którą stronę trzeba iść by dojść do drogi E4. Reszta grupy postanowiła, że zaczeka w jednym miejscu by zaoszczędzić trochę energii i odpocząć, a w tym samym czasie nasi przewodnicy i ten nieszczęsny Niemiec, którego imienia teraz nie mogę sobie przypomnieć, pójdą do drogi i pomogą mu złapać powrotnego stopa.
Czekaliśmy długo. Albo może wydawało mi się, że minęło dużo czasu. W końcu w tym czasie nie zmieniałyśmy się plecakami, więc ciężko było stwierdzić.
Wkrótce na horyzoncie dostrzegliśmy naszych przewodników – już bez Niemca. To oznaczało, że trzeba się przygotować na dalsza drogę. Przede wszystkim musieliśmy znaleźć nasz szlak, z którego musieliśmy nieco zboczyć. I tu się zaczęły schody. W tym momencie już nasi przewodnicy też się pogubili. Jakoś nie mogliśmy na mapie znaleźć naszego położenia, więc krążyliśmy na bliżej nieznanym nam terenie. Liczyliśmy też, że może spotkamy jakiegoś miejscowego by nam powiedział, w którym kierunku należałoby iść. Kiedy jeden się napatoczył usłyszałam tylko „Ingen aning” co znaczy „nie mam pojęcia”. Aaaaaaha…
Po chyba blisko 2 godzinach bezcelowego kręcenia się po lasach, łączkach, zagajnikach w końcu udało się nam odszukać szlak. Ale to były ponad 2 godziny w plecy – a to oznaczało jedno – nie uda nam się dotrzeć przed zmierzchem do punktu orientacyjnego, gdzie mieliśmy spędzić noc.
Było wtedy popołudnie i chyba nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że na północy Szwecji znacznie szybciej robi się ciemno, a namiot trzeba rozkładać jeszcze jak jest jasno. Słuszna uwaga, szczególnie dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie „biwakował”. Co nie zmienia faktu, że przyroda otaczająca naszą grupkę była przepiękna! Pomiędzy wymienianiem się plecakami a śmiechem przez łzy, próbowałam ogarnąć wzrokiem jak największy teren, by jak najwięcej zapamiętać i po prostu się zachwycać tym, co mnie otaczało.
Wtedy już nawet nie liczyliśmy na to, że uda nam się dotrzeć na wyznaczony punkt. Co również nie zmienia faktu, że zwolniliśmy tempo. Kiedy słońce znacznie przeszło swój szwedzki „zenit”, rozpoczęło się szukanie odpowiedniego miejsca na ponowne rozstawienie namiotów. Taaaak… to było bardzo interesujące ;-)

Gwoli ścisłości. Istnieje – można tak powiedzieć – 10 zasad, do których należy się stosować wyruszając na spotkanie ze szwedzką naturą. Oto one:

1. Nie zbliżaj się do niedźwiedzi (i pod żadnym pozorem, nigdy, nigdy do małych niedźwiadków),
2. Nie jedz artykułów spożywczych, których nie jesteś pewien,
3. Pij wodę z potoków, gdzie woda jest stale w ruchu,
4. Noś bawełniane ubrania – najlepiej kilka warstw,
5. Uważaj na kleszcze, osy i czerwone znaki po ukąszeniu,
6. Powiadom kogoś o trasie swojej wycieczki z plecakiem,
7. Używaj odpowiedniego sprzętu, który jest sprawdzony i dobrze go znasz,
8. Miej przy sobie mapę i kompas, albo przynajmniej GPS,
9. W czasie sezonu łowieckiego należy nosić jasne ubrania,
10. Nie idź sam na wycieczkę.


Istnieje jeszcze szereg innych zasad – na pewno bardzo dobrze znanych osobom, które mają już doświadczenie w hikingu. Powyższe są głównymi, których warto przestrzegać.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Szwedzka jakość popkultury...

..., czyli - Od Astrid Lindgren przez Abbę do Trylogii Millenium.









Zródło: "Szwecja. Przewodnik nieturystyczny". Wyd: Krytyka Polityczna